Wyprawa

Zabawy dla osób chcących się w coś bawić
Awatar użytkownika
Garnier De Naplouse
Forumowy Bywalec
Posty: 78
Rejestracja: 13 gru 2014, o 13:43
Lokalizacja: Akka

Re: Wyprawa

Cody ruszył do biedniejszej części miasta. Najpierw chciał się dowiedzieć czegoś o niejakim Biezuju. Potem chciał pójść do ratusza popytać o maga, którego widział z bandytami.
Nie lubił miast. Wszystko stłoczone, brak przestrzeni oraz wszechobecny smród. Zawsze bał się, że nim przesiąknie.
Długo chodził po mieście szukając oberży, do której Biezuj mógł uczęszczać. Przez ten czas musiał użerać się z głodną i zmęczoną Pężyrką, która chodziła za nim i marudziła. Wreszcie kiedy obchodzili jakiegoś brudnego pijaka, który spał na ulicy z głową w szambie ujrzał to czego szukał. Coś mu w głowie powiedziało, ze to tu. Czasami tak miał, gdy czegoś bardzo mocno szukał. Karczma nie miała żadnego szyldu, czy znaku szczególnego, który wskazywałby, iż jest to właśnie karczma. Cody domyślił się ponieważ usłyszał gwar dochodzący ze środka, poczuł mocną woń kiszonej kapusty oraz zobaczył kilku bywalców leżących pod budynkiem.
W sieni piło kilku miejscowych pijaczków. Niegroźni. Zamówił wino dla siebie i kapustę dla dziewczynki. Mimo, że grymasiła, to zabrała się do pałaszowania Teraz nadszedł czas pytań. Gestem nakazał karczmarzowi przysiąść się do stołu.
- Działo się coś tutaj ciekawego?- Zapytał zaczynając rozmowę.
- Bajzel nad burdele!- Wykrzyknął chwytliwe powiedzonko i zaczął opowiadać.- Tu, niedaleko. Ktoś zaatakował wóz kolektora. Na wozie były pieniądze, miały posłużyć świętej sprawie. Na tych, tfu, Hataków przebrzydłych. Kapłani mówią, że to Hatacy, Hatacy, że hrabiowie, hrabiowie, że szpiedzy. Szpiedzy ino nic nie mówią, bo jak jakiegoś znajdą to wieszają od razu. Mi się widzi, że to jacyś bandyci połasili się na pieniądze. Tak, czy siak niedługo się dowiemy. Podobno ze stolicy sprowadzono specjalny oddział Memerno. Z Mistrzem Kullem na czele. Mistrz zaraz im się dobierze do…
Cody gestem mu przerwał. Nie chciał wiedzieć gdzie Mistrz Kull będzie mu się dobierał.
- Wiadomo coś może o Biezuju.
- Biezuji tu od cholery i jeszcze więcej. Ja sam mam tak na drugie.
- Mógł być kiedyś bandytą.- Kontynuował niezrażony.- Nie byle jakim. Wrócił niedawno.
Oberżysta zamyślił się, myślał przez długi czas, wreszcie twarz mu się rozjaśniła, zaraz potem jednak spochmurniał.
- Wiem o kim mówisz. Wlazłeś w bajzel nad burdele. Wiesz kim są pokojowcy?
Cody wiedział. Ludzie przekupieni przez obcych królów. Strajkują we wszystkich wielkich miastach w Spennordzie. Chcą pokoju, ale dzięki im zamachom nowe są rozpętywane. Chcą zaprzestać rozlewu krwi, a codziennie rozlewają całe rzeki krwi. Robią to za co im płacą przeciwni Spennordowi magnaci. Są tylko zabawką w ich ręku. Bardzo niebezpieczną zabawką. Lubują się w zamachach i ulicznych burdach.
- No i co z nim?
- Niedługo się dowiesz. Jak chcesz spotkać Biezuja idź do łaźni ,,Pod złotym łabędziem”. Dziś o trzynastej. Na twoim miejscu, jednak trzymał bym się z daleka od tamtego miejsca.
Cody zapłacił za informację i strawę, dopił wino, Pężyrka wyrzuciła resztę kapusty pod stół i wyszli.
Skierowali się w stronę ratusza. Miasto było spokojne, żadnych pogromów, żadnych bitek. Nic. Gdzieś palili czarownicę, ale to tylko z obowiązku. Nikt nie chciał, aby Langi spadła norma dzienna.
Ratusz był ogromny. Cały zbudowany z czerwonej cegły, na przechodzących łypały groźnym wzrokiem rzygacze, a było ich tyle, że w czasie ulewy ratusz przypominał potwora morskiego. Zawistni gadali, że to za pieniądze zabrane chłopom po oczyszczeniu kalonek.
Pomieszczenie główne, do którego weszli było podłużne, na przeciwległym końcu, za kratą siedział urzędnik miejski. Między nimi, a urzędnikiem stała kolejka petentów. Cody próbował się przepchnąć, ale natychmiast wypchnięto go na koniec kolejki. Zapowiadało się, że stracą tutaj cały dzień, lecz wtem Pężyrka zaniosła się strasznym kaszlem. Kaszlała bardzo długo i nie mogła przestać. W końcu zwróciła uwagę wszystkich na siebie. Wtedy upadła na podłogę i zaczęła się po niej tarzać. Cody szybko zrozumiał. Cwana bestia. Pomyślał.
- Uciekajcie.- Krzyknął.- Jest zarażona!
Nie musiał podawać nawet nazwy choroby, na którą dziewczynka była ,,chora”. Po chwili zostali sami z urzędnikami. Biedacy nie mogli uciec ponieważ grododzierżca zamykał ich tam na cały dzień pracy. Łucznik podszedł do najstarszego z nich. Miał długą szarą brodę i pióro za uchem. Był krasnoludem.
- Chciałbym przejrzeć listę zarejestrowanych czarodziejów.
- A ja chciałbym zostać królem. I wiesz co? Nie zostanę nim, tak samo ty, nie możesz zobaczyć tej rozpiski. Skoro nie ma Pan innych spraw, proszę odwrócić się i zabrać swoją szanowną rzyć sprzed moich oczu.
W dalszych częściach budynku było pełno strażników, gdyby zrobił tutaj burdę, jego przygoda skończyła by się na miejskiej szubienicy.

Dalewin udał się do dzielnicy biedoty. Chciał się wypytać o Mizara. Wszyscy po usłyszeniu imienia Mizar odwracali się i odchodzili w przeciwną stronę. Kluczył po zaułkach przez dobrą godzinę. Pytał małą liczbę osób. Próbował zrobić rekonesans bardzo dyskretnie. Właśnie szedł wąską uliczką, taką, że wóz by nie przejechał, gdy wyjście zablokowała mu dwójka zbirów. Barczyści, skórzane stroje, łyse głowy. Typowe łachudry. Mieli jednak jeden element, który ich wyróżniał. Mieli założone białe fartuchy, całe we krwi. Do pasa mieli przytoczone rzeźnicze noże. Drwal odwrócił się. Za nim stało już dwóch takich samych łotrów. Jakaś sekta? Dalewin szedł dalej, może go przepuszczą? Niestety, o tym nie było mowy. Grubszy przemówił.
- Podobno szukasz Mizara.
- Naprawdę?- Zrobił minę głupka.- Pierwsze słyszę.
- Zapraszamy. Rzeźnik chętnie ciebie pozna.
- Chyba jednak podziękuje.
- Nalegamy.- Wszyscy jak na komendę zaczęli powoli wyjmować noże. Chcieli wywrzeć efekt. Jedyne co osiągnęli to, że Dalewin miał czas aby ich powalić. Pierwszego, tego grubego, który mówił uderzył krótkim ciosem w podbródek. Uderzenie było tak szybkie, że nawet nie zdążył się uchylić. Gruby podskoczył na łokieć w górę, a potem upadł w błoto. Jego kompan miał więcej czasu. Nadal jednak za mało. Drwal uderzył go z bańki w nos. Rozległ się paskudny chrzęst. Łotr upadł na ziemię z krzykiem. Dalewin nie czekał, aż dopadną go ci, którzy stali z tyłu. Runął w stronę wyjścia z uliczki. Kiedy tam dotarł puścił się biegiem w kierunku jednego z rynków. Biegł jak szalony. Na szczęście żaden z jego prześladowców nie był przystosowany . Jeden zaczął kaszleć, jakby chciał wyrzygać płuca, a drugi padł zemdlony w stoisko z rybami. Niezbyt świeżymi warto dodać.
Dalewin zatrzymał się za najbliższą chałupą żeby wyrównać oddech. Kim byli Ci ludzie? Kim jest rzeźnik? W niezłą wpadł kabałę.
Ostatnio zmieniony 4 kwie 2015, o 11:34 przez Garnier De Naplouse, łącznie zmieniany 2 razy.
Kłótnia z idiotą jest jak gra w szachy z gołębiem. Bez znaczenia jak dobrze będziesz grał gołąb i tak poprzewraca wszystkie figury, nasra na szachownice i będzie dumny że wygrał.
Awatar użytkownika
Cody Evans
Użytkownik
Posty: 246
Rejestracja: 24 gru 2014, o 13:10
Kontakt:

Re: Wyprawa

Grzeczna rozmowa na logikę i uczucia.
"Czemu jest pan taki nie miły?"
"Nie jestem rasistą i lubię waszą rasę więc nie traktuj mnie wrogo"
"Podasz mi powód dla którego nie mogę przejrzeć rejestru? Przecież nie jest to tajemnica państwowa"

To czysto moje propozycję, żebyś wiedział o co mi chodzi. Na pewno zero agresji. Staram się upodobać krasnoludkowi a nie wkurzyć go jeszcze bardziej.
By fire be purged!
Awatar użytkownika
Shaiva
Moderator
Posty: 104
Rejestracja: 7 sty 2015, o 17:15

Re: Wyprawa

Wypadałoby pójść na miejscowy posterunek straży miejskiej, może tam się czegoś dowiem odnośnie tego Mizara
I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
I żem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę…
Awatar użytkownika
Garnier De Naplouse
Forumowy Bywalec
Posty: 78
Rejestracja: 13 gru 2014, o 13:43
Lokalizacja: Akka

Re: Wyprawa

Nadar udał się do karczmy. Chciał zapić swoje smutki, niedawno zmarł jego mistrz, przerwał swoją naukę, a najgorsze było to, że musiał przebywać z ta godną pożałowania bandą obwiesiów. Zamówił garniec wina i zaczął pić. Co chwile domawiał kolejne dzbany. Kiedy był już przy czwartym do sieni wszedł kolejny gość. Młody. Miał może dwadzieścia parę wiosen. Wysoki, szczupły, czarne jak węgiel włosy i oczy koloru żelaza. Zlustrował pomieszczenie i dosiadł się do Nadara. Szybko nawiązali rozmowę. Gość skarżył się na ceny w mieście, na Mytników i bandytów, diakon nieźle już podpity zaczął opowiadać mu o przygodzie, która go spotkała. Gość uważnie słuchał i co chwilę zamawiał kolejne gąsiorki wina, wszystko na swój rachunek. Zdobył tym serce Nadara. Diakon opowiedział mu o wozie kolektora, o silnym jak byk, lecz dobrodusznym drwalu, o najemniku o oczach bezlitosnego mordercy, o dziewczynce, która do nich dołączyła. Powiedział też o umówionym miejscu spotkania. W pewnym momencie Nadarowi głowa zaczęła niespotykanie wręcz ciążyć. Zmęczony, opuścił głowę i zasnął.
Obudził się. Głowa bolała go jak jasna cholera. Próbował się podrapać, lecz z jakiegoś powodu nie mógł. Ręce miał związane z tyłu. Siedział w jakimś ciemnym pokoju. Gdy zupełnie się otrząsnął zaczął krzyczeć, tupać i robić jak największy hałas. Chciał wyjaśnić tą awanturę i wydostać się z tego miejsca. Wtem drzwi otworzyły się i oślepiło go światło. Do sieni wszedł znajomy z oberży. Tym razem na sobie miał mundur Memerno z oficerskimi pagonami. Mundur był tak samo ciemny jak jego włosy, miał długi kaftan sięgający samej ziemi. Kaftan miał specjalne zastosowanie. Świetnie ukrywał przygotowaną do strzału kuszę.
Ówczesny król nie był jak jego przodkowie, on pierwszy od wielu, wielu wieków chciał mieć coś z tego, że jest królem. Chciał czegoś więcej niż obżerania się ciastkami i plotkowania o nie istotnych sprawach. Najłatwiejszą drogą do tego był terror. Powołał do życia policję polityczną zwaną Memerno. Byli oni owiani paskudną sławą ponieważ nie miłowali się nad nikim. Na Memerno zostały przeznaczone ogromne środki, mieli być najlepiej wyposażonymi żołnierzami na całym świecie. Dostali świetne uzbrojenie które pomagało im w niesieniu śmierci. Niestety nikt nie przewidział tego, że sporą część uzbrojenia ukradli różnoracy opryszkowie a następnie skopiowali i zaczęli produkcję na wielką skalę. Po jakimś czasie każdy łachmyta miał wyposażenie jakiego nie powstydził by się zawodowy najemnik. Mimo tego dla Memerno wystarczyło tyle, by po krótkim czasie cały kraj sparaliżować strachem.
- Wypadało by się przedstawić. Mistrz Kull. Do usług.
- Chędoż się.
- Ciesz się, że jeszcze żyjesz, gnido! No, ale nie unośmy się.- Chwilę pogrzebał w sakwie i wyjął jakieś oficjalne pismo.- Tutaj mam rozkaz, aby jak najszybciej ciebie dostarczyć do stolicy. Co też zrobię. Na miejscu zostaniesz prawidłowo przesłuchany, a potem powieszony. A teraz pozwól, że się pożegnam. Prześlę twoje pozdrowienia Dalewinowi, Codiemu i tej małej jak tylko się spotkamy, a spotkamy się niedługo.
Nadar chciał zaprotestować, chciał wstać opieprzyć memerniste od góry do doły i odejść, ale nie mógł tego zrobić. Oficer podszedł i kopnął go prosto w twarz. Diakon znowu stracił przytomność.
Obudził się w jakimś wozie. Ból głowy był nie do zniesienia. Wóz był zamknięty, wyglądał trochę jak budynek na kółkach. Miał ściany, dach, zamykane drzwi. Był wprost stworzony do przewozu jeńców. W ścianach było pełno małych dziurek. Wystarczająco dużych by przeszły przez nie bełty. Pozwalało to prowadzić mało celny, lecz skuteczny ostrzał do osób przebywających wewnątrz.
Nadar nie miał związanych rąk. Strażnicy byli wyjątkowo pewni siebie. Nie zamierzał się jednak tak łatwo poddawać. Postanowił wyważyć drzwi, kilka razy rzucił się na nie, jednak te nawet nie drgnęły. Pozbawiony nadziei położył się na podłodze i zasnął. Ze snu wybudziły go czyjeś ręce. Dwie osoby wyciągnęły go z wozu. Byli to dwaj memerniści.
- Już połowa drogi za nami. Masz prawo rozprostować nogi.
Okolica była piękna. Słońce grzało, że aż miło. Wszędzie wokół świeżo zaorane pola. Beznadziejne miejsca, aby uciec. Jego strażnicy poszli na przód pojazdu. Chcieli spokojnie porozmawiać. Nie mieli przy sobie żadnych kusz. Został sam. Albo teraz, albo nigdy. Zdecydował się w myślach. Rzucił się do ucieczki. Biegł po miedzy, dzięki temu biegł szybko i nie grzązł w świeżo rozkopanej ziemi. Zza siebie usłyszał śmiech. Obejrzał się w biegu. Memerniści zobaczyli go, w rękach mieli kusze. Oczywiście, wyjęli je spod kaftanów. Teraz dopiero zrozumiał Oni chcieli jego ucieczki. Tak miał umrzeć. Pierwszy bełt spadł pół kroku obok niego. Wbił się w ziemię i wzbił fontannę piasku. Diakon przełknął ślinę. Żeby uniknąć kolejnych bełtów dalej poruszał się slalomem. Niestety, było to na nic. Kolejny pocisk trafił go w brzuch. Memerno miało w zanadrzu specjalne rodzaje bełtów. Miały zwyczaj po trafieniu w cel rozbijać się na kilka części i robić burdel we wnętrznościach ofiary.
Nadar poczuł mocne ukłucie, potem nastąpił potworny ból brzucha. Jakby ktoś mu tam włożył rozpalony do czerwoności pręt. Próbował jeszcze biec, ale czuł jakby na plecach usiadł mu potwornie ciężki zwierz. Upadł na brzuch. Ziemia wokół szybko nabrała karmazynowej barwy. O, Wielki. Nadchodzę. Pomyślał. Wcześniej jednak nadeszli jego mordercy.
- Ty, chyba jeszcze dycha.
- Skrewiłeś, wiesz co trza zrobić.
Któryś z nich przewrócił ciało diakona na plecy. Nadat popatrzył jeszcze w oczy swoich oprawców. Nie znalazł w nich miłosierdzia. Jeden z nich przyłożył mu gotową do strzału kuszę do czoła. Poczuł przyjemne zimno bełtu. Rozkoszował się nim przez chwilę. Później memernista strzelił.

- Dlaczego jest Pan taki nie miły?- Zapytał się Cody.- Czy zrobiłem coś nie tak? Nie jestem rasistą, nic do Pana nie mam.
- Nie jesteś rasistą?- Zapytał się urzędnik. Przysunął się do rozmówcy by lepiej go obejrzeć.- To masz problem chłopcze, bo ja jestem. Wypierdalaj z tego budynku.

Dalewin postanowił udać się do straży, odpowiedzialnej za rejon, na którym spotkał ludzi Rzeźnika. Oczywiście nie udał się do Memerno. Miejscowi skierowali go kwatery najbliższego setnika. Ze znalezieniem szukanego miejsca nie było wielkich problemów, wystarczyło spojrzeć na przechodniów. Jeżeli dało się zauważyć więcej złych twarzy niż gdzie indziej, to było się na miejscu. Zapytał jednego z właścicieli takiej twarzy o setnika, ten splunął i odprowadził drwala do przełożonego.
Setnik urzędował w kamienicy, w małym, zabałaganionym i śmierdzącym na wpół przegniłym żebrakiem gabinecie. Dowódca przesiadywał za ogromnym stole, zawalonym papierzyskami. Setnik był małym człowieczkiem, o złych, dzikich oczach. Taki człowiek mógł zdobyć karierę w straży tylko dzięki donosicielstwu, knuciu i ogólnemu skurwysyństwu. Dalewin wchodząc do pokoju już wiedział, że czeka go ciężka przeprawa.
- Pochwalony, zwą mnie Dalewin. Jestem w Langi w ważnej sprawie i przyszło mi zahaczyć o człeka imieniem Mizar. Straż pewnie ma informacje na jego temat.
Nim drwal jeszcze skończył mówić gospodarz podbiegł do okna i wyjrzał na ulicę, chwilę lustrował przechodniów. Gdy upewnił się, że wszystko jest na swoim miejscu odwrócił się i przemówił skrzeczącym głosem.
- Masz tupet, żeby przychodzić do mnie i pytać o Rzeźnika. Kto ciebie przysłał prowokatorze?- Wtedy twarz rozszerzyła się, a w oczach pojawiło się zrozumienie.- Memerno...
Dalewin spodziewał się, że nastąpi teraz burda, że setnik zawoła podkomendnych, których tuzin stał pod budynkiem. Widział już oczami wyobraźni jak wbiegają tu, jak łapią go ze wszystkich stron, jak wyrzucają przez okno, aby na dole nadziać na rohatyny i rozszarpać ostrzami mieczy. Nic takiego się nie stało. To co się naprawdę stało niepomiernie zdziwiło drwala i było to zasługą tylko reputacji jaką cieszyło się Memerno. Setnik padł na kolana i począł całować buty Dalewina.
- Pomiłujcie mnie! Jam niewinny…To Dewór, on kradł razem z moimi dziesiętnikami. Ja nic z tym wspólnego nie mam. Ja zawsze dzielnie służyłem naszemu wspaniałemu królowi. Niech żyje nasz niepodzielnie panujący! Niech żyje!
Potem zaczął śpiewać na całe gardło hymn Spennordu. Można by się spodziewać, że zaraz do pokoju wpadną strażnicy, a później przydarzy się to, co drwal już sobie w wyobraźni naszkicował, ale nie miało to miejsca. Ulice wnet opustoszały. Powszechnie wszak było wiadomo, że hymn Spennordu śpiewają jedynie pijani memerniści, ewentualnie biedacy przez takowych schwytani.
- Zaprzestań. Przestań!- Żadnej reakcji. Setnik był już w połowie refrenu i dochodził do drugiej zwrotki. Dalewin podniósł go jak szmacianą lalkę i zaczął potrząsać. Po chwili dowódca miał już dość.- Uspokoiłeś się? Dobrze. Co wiesz o Mizarze, którego wszyscy uparcie nazywacie Rzeźnikiem.
Gospodarz spojrzał na niego dziwnie. Jeżeli był z Memerno to na pewno nie potrzebował takich informacji, ponieważ już od dawna je posiadał. Czy źle go ocenił? Przeszło mu przez myśl. Dalsze rozmyślania przerwała kolejna porcja tarmoszenia.
- Rzeźnik rozpoczął interes bodajże rok temu, wyłapuje ludzi w miecie. Chorych, biednych, nie gardzi też trupami. Przerabia ich na pasztet. Nawet nie wiesz co człowiek zje gdy poczuje ssanie w dołku. Zarabia na tym grube kokosy, ale nie ma zasobów nie wyczerpanych, pokończyli się słabi, umierający. Porywa ludzi, którzy mu podskoczyli. Wykończył większe bandy, mniejsze szajki. Ma, cholera, monopol. Na zabijanie i na ten jego chędożony pasztet.
- Gdzie ma swoją siedzibę?
- W dzielnicy biedoty ma swoją rzeź. Wielka jak rzyć najwyższego kapłana. Znajdziesz bez problemu.
Drwal odstawił go na ziemię. Niemrawo podziękował i odszedł. Robienie pasztetu z ludzi? Potworność.

Zoye dodam niedługo. Jeżeli chcecie możecie podjąć nową decyzję, możecie też poczekać na wprowadzenie nowej postaci. Wątki dla niej jeszcze nie gotowe, paradoksalnie w święta miałem mało czasu i dam radę jak się zacznie tydzień roboczy.
Ostatnio zmieniony 8 kwie 2015, o 22:08 przez Garnier De Naplouse, łącznie zmieniany 1 raz.
Kłótnia z idiotą jest jak gra w szachy z gołębiem. Bez znaczenia jak dobrze będziesz grał gołąb i tak poprzewraca wszystkie figury, nasra na szachownice i będzie dumny że wygrał.
Awatar użytkownika
Garnier De Naplouse
Forumowy Bywalec
Posty: 78
Rejestracja: 13 gru 2014, o 13:43
Lokalizacja: Akka

Re: Wyprawa

Kiedy Nadar wstąpił do karczmy nie zwrócił niczyjej uwagi, kolejny upijający się diakon, Nic ciekawego. Rzecz zmieniła się gdy zaczepił go oficer Memerno. Wtedy oberża opustoszała. Ludzi żyjących na ulicy nie oszukasz, na pierwszy rzut oka potrafią rozpoznać donosicieli, szpiclów, konfidentów, no i oczywiście oficerów tajnej policji. W budynku został jedynie paplający ozorem diakon, memernista, karczmarz i Zoya. Zoya była elfką, wychowała się w przepełnionym nienawiścią domu. Nie chciała tak żyć. Jeszcze za młodu uciekła od rodziny. Jedyne co zabrała to łuk i kołczan ojca. Lata w puszczy nauczyły ją samodzielności, potrafiła doskonale strzelać, wytwarzać wywary, lecznicze jak i trucizny mogące w oka mgnieniu powalić dorodnego byka.
Pierwszego człowieka zabiła w wieku dwudziestu i jeden lat. Od tego czasu robiła to regularnie. To ją uwolniło, poczuła się swobodna. Stała się niezależna, nie przywykła oglądać się za siebie. Pół roku temu przekonała się do skupisk ludzi. Przyjechała do mniejszego niż Langia miasteczka, tam wkrótce wyuczyła się złodziejskiego fachu. W miastach jej niezależność nie była pomocna. Na swojej drodze spotkała wiele osób, które chciały narzucić jej swoją wolę. Osoba Zoii wzbudziła zainteresowanie, w jej kierunku zwróciło się wiele ciekawskich oczu. Elfka żeby pozbyć się tych oczu musiała je wyłupić, przy okazji zabijając ich właściciela. Nie robiła to jednak dla sadystycznej przyjemności, chciała pozbyć się osób mogących jej zaszkodzić. Kiedy przebywała w lesie wielokrotnie musiała polować, patrzyła wtedy na zwierzynę, zbliżała się coraz bardziej i wreszcie zabijała. Przysięgła sobie, że nigdy nie będzie ofiarą, nie pozwoli by ktokolwiek na nią polował. Zoya uciekła z miasta i udała się do Langi, dotarła tu ponad tydzień temu. Przez ten czas zdążyła poznać miasto oraz osoby warte poznania.
Miała długi, prawie do biodra czarny jak smoła i gruby jak nadgarstek warkocz, ogromne, malachitowe oczy. Nosiła ubranie zrobione z liści, uszyto je przy pomocy magii więc liście nigdy nie więdły.
Nigdy nie rozstawała się z przewieszonym przez ramię łukiem z cisowego drewna, kołczanem pełnym strzał z grotami o kształcie dębowych liści. Nieco droższe od zwykłych, ale po trafieniu dużo ciężej było ją wydobyć bez wykrwawienia się ofiary. W dodatku pasowały do jej wyglądu, wszak Zoya była kobietą i chciała ładnie się prezentować. Przy pasie miała dwa koziki zdobione szlachetnymi kamieniami, miały rękojeści z rogu jelenia.
Przysłuchiwała się rozmowie diakona i oficera Memrno. Nie było to wcale takie trudne, świątobliwy mąż nieźle już podpity mówił tak, że stojąc przed budynkiem wszystko byś usłyszał, tylko trochę już się plątał. Zoya dowiedziała się o aferze z wozem kolektora, poznała rysopis Codiego i Dalewina, wiedziała też gdzie ma ich szukać.
Gdy diakon upadł totalnie spity na podłogę, weszli memerniści w swych podkutych buciorach. Szybko wzięli Nadara pod ręce i wyszli. Po chwili powrócił ich oficer i rzucił na stół mieszek z pieniędzmi. Dopiero wtedy wyszedł na stałe. Zoya się rozluźniła, przez chwilę bała się, że ją też zechcą zabrać na przesłuchanie. Wstała i skierowała się ku wyjściu, po drodze zręcznym ruchem zabierając pozostawiony przez memerniste kabzę pełną monet.
Skierowała się do karczmy gdzie Cody i Dalewin mieli się spotkać z Nadarem. Miała szczęście, najemnik siedział już przy stole, a drwal właśnie wchodził zamawiał miód. Po izbie biegała dziewczynka.
- Kocioł.- Powiedziała Zoya na tyle głośno, by ją usłyszeli.- Szybko idźcie za mną.
Łucznik od razu wstał i poszedł za elfką, miecz miał w pogotowiu widać, że nie do końca wierzył Zoii. Drwal trochę się ociągał, ale też ruszył. Kiedy byli już na uliczce zauważyli daleko, ponad głowami przechodniów, oddział czarnych jak śmierć żołnierzy idących w ich kierunku. Memerno. Elfka zanurkowała w tłum, a reszta zaraz za nią, długo kluczyła po mieście. Chciała mieć pewność, że nie zostaną wytropieni. Gdy się upewniła, że są bezpieczni ulokowała ich w jakiejś chałupie. Wtedy nadszedł czas wyjaśnień. Zoya poinformowała kompanię o losie Nadara. Nie wyglądali na specjalnie zmartwionych. Na pytania dlaczego im pomogła, elfka nie odpowiadała. Sama nie znała odpowiedzi. Gdy wyraziła chęć przystania do drużyny podniosły się krzyki, Cody nie ufał Zoii. Dzięki braku zaufania żył tak długo i cenił to w sobie. Dalewin przeląkł się tego, że sprawą zaczęło interesować się Memerno i nie chciał , aby ktoś jeszcze był zagrożony. Pężyrka wstawiła się za łuczniczką, z wiadomego tylko dla siebie powodu zwała ją ciocią, chciała kolejną osobę, z którą będzie mogła przebywać. Zoya nie kłóciła się, po prostu zrównała z ziemią niektóre ich tropy. Powiedziała, że słupnik, nie może mieć z tym nic wspólnego, a takie obrazki, jakie znaleźli przy bandytach sprzedają na targach, natomiast jeżeli chodzi o tatuaże, którymi zdobyły się owe łachudry, to taki tatuażysta ma dziennie kilku do kilkudziesięciu klientów i też pewnie nic nie wie. Wpadła jednak na coś innego.
- Ktoś musiał zapłacić tym oprychom, jak myślicie gdyby wór złota zaginął ze skarbca jakiegoś możnego, czy mógłby to tak po prostu ukryć?
- Zamierzasz po kolei sprawdzać skarbce wszystkich bogaczy? Jeżeli tak, to chyba się pożegnamy.
- Mam lepszy pomysł, znałam kiedyś jednego fałszerza, cały czas mi zawracał głowę i ględził, ale co nieco zapamiętałam. Żaden z możnych nie oddał by takiej sumy specom od czarnej roboty własnoręcznie, zbyt wielkie ryzyko. Użycie do tego banków również jest niebezpieczne. Z nimi to jak z kmiotami, jak im zawieje tak pójdą. Jeżeli do władzy dojdzie jakiś przeciwnik takiego bogacza, to owy bank wszystko wyjawi. Zwrócono się więc do innych bandytów, miejskich. Wynajmuje się jakiegoś skrybę, który ma pod komendą kilku łachmytów odpowiedzialnych za dostarczenie pieniędzy. Wszyscy już po tygodniu gryzą ziemię, ale jest osoba, która przeżywa taką czystkę, skryba. Jego nikt nie rusza, może się jeszcze kiedyś przydać. Wszystko działo się w okolicy, to pewnie ów skryba też jest blisko. Znajdę go, dzięki temu dowiemy się kto wynajął naszych zbirów. Jest jeszcze jedna rzecz, którą można by sprawdzić. Pomarańczowe lotki. Wykonano ich sporą ilość, pewnie farbiarz pamięta jeszcze kto składał zamówienie. Tak żem wykoncypowała.
Wszyscy popatrzyli po sobie zmieszani. Takiej dedukcji się nie spodziewali po prostej złodziejce, a co ważniejsze elfce. Wszędzie wszak było wiadomo, że elfki to brudne gamratki.
Po krótkiej naradzie zdecydowano przyjąć Zoyę do drużyny, mogło być z niej jeszcze sporo pożytku.
Wracamy do wątków. Co robicie?
Kłótnia z idiotą jest jak gra w szachy z gołębiem. Bez znaczenia jak dobrze będziesz grał gołąb i tak poprzewraca wszystkie figury, nasra na szachownice i będzie dumny że wygrał.
Awatar użytkownika
Shaiva
Moderator
Posty: 104
Rejestracja: 7 sty 2015, o 17:15

Re: Wyprawa

Dalewin postanowił odwiedzić króla szpiegów, podejrzewał, że jako wróg nr 1 memerno mógł się dogadać z królem na zasadzie wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.
Ale wpierw, jako że nie wiedział gdzież ów mieszka - postanowił zasięgnąć języka po karczmach oraz placach targowych w mieście.
I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
I żem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę…
Awatar użytkownika
Cody Evans
Użytkownik
Posty: 246
Rejestracja: 24 gru 2014, o 13:10
Kontakt:

Re: Wyprawa

Przepraszam, że tym razem ja nie odpisuje, nadal dochodzę do sb po operacji i rzadko na kompie jestem.
Postaram się jak najszybciej odpisywać ale nic nie obiecuję.

RP:

Cody postanowił zakraść się w nocy po rejestry zabierając Pężyrke (czy jakoś tak) jako "zwiadowce", dziecka raczej nie aresztują ale w razie czego nie zawaham się jej bronić. Ma oczywiście zrobić co należy, przynieść mi rejestry, w między czasie będę jej "bronił" z cieni z gotowym łukiem. Oczywiście nie oczekuje, że się zgodzi tak o, przepraszam ją za sytuacje z bagien (to było dla bezpieczeństwa) i obiecuje spełnić jedną jej zachciankę po wykonaniu roboty.
By fire be purged!
Awatar użytkownika
Palapower14
Forumowy Bywalec
Posty: 400
Rejestracja: 10 gru 2014, o 22:12
Lokalizacja: Kujawsko-Pomorskie

Re: Wyprawa

Jako ze ulubiona bronia elfki byl luk zoya postanowila sprawdzic farbiarza. Widziala juz kiedys takie lotki ale w mniejszej ilosci nie byly zbyt ciekawym znaleziskiem (Kazdy lowca chce sie wyrozniac)
"Kto ma olej w głowie, temu dość po słowie !"
Awatar użytkownika
Garnier De Naplouse
Forumowy Bywalec
Posty: 78
Rejestracja: 13 gru 2014, o 13:43
Lokalizacja: Akka

Re: Wyprawa

Dalewin zdecydował się zapytać króla szpiegów, o tą sprawę, jak wiadomo to on zawsze miał najlepsze informacje. Najpierw jednak należało się wywiedzieć gdzie mieszka. Drwal udał się na jeden z targów, tam zaczął pytać ludzi o kwaterę króla. Wszyscy milczeli. Nie było to jednak to samo milczenie co w przypadku Mizara, wtedy nie odpowiadali ze strachu. Teraz, było inaczej. Zapytany przechodzeń lustrował go dokładnie i uśmiechał się drwiąco. Nie zdradzali swoich. Król szpiegów był tutaj dobroczyńcą, to on dawał pracę. Połowa miasta siedziała w jego kieszeni. Druga połowa gryzła ziemię. Jednak tym pierwszym żyło się dobrze, dbano o nich. Odwdzięczali się jak mogli. Między innymi, nie rozmawiali ze szpiclami.
Dalewin bezskutecznie obszedł kilka większych rynków. W chwili olśnienia postanowił popytać w innych miejscach. Karczmach. Przy okazji chciał ugasić pragnienie. Już po chwili siedział przy ladzie i zamawiał miód. Tylko z przyzwyczajenia zapytał oberżystę o króla. Oberżysta oczywiście zaprzeczył. Drwal wyczuł ruch za sobą, nic poważnego, jakiś niziołek wstał i wyszedł tylnymi drzwiami. Spojrzał w oczy karczmarza. Uciekaj. Mówiły.
Dalewin nie zamierzał tak łatwo się poddać. Ów donosiciel mógł pójść po straż albo memerno, ale mógł też zawiadomić ludzi króla. W takim wypadku musiał co nieco wiedzieć. Postanowił zaryzykować. Zerwał się i podbiegł to tylnych drzwi oberży. Prowadziły one na jakąś zapomnianą przez Karwoga uliczkę. Z jednej strony dochodziła do głównej ulicy, natomiast z drugiej strony uliczka ostro skręcała. Stamtąd dochodziły niepokojące dźwięki. Po chwili drwal dowiedział się co było ich źródłem.
Jakiś olbrzym, zakuty w ciężką zbroję trzymał na wyciągniętej ręce niziołka. Niziołek był oczywiście ,,znajomym” Dalewina. Teraz duszony przez olbrzyma, wierzgał i próbował złapać oddech. Nogi bezwładnie zwisały mu w dół.
Wielgus prawię dorównywał wzrostem drwalowi. Nosił wielką pancerną zbroję, ani chybi z Unumetyny. Prawdziwe arcydzieło. Hełmu nie nosił. Miał krótkie, kruczoczarne włosy i jeszcze krótszy zarost. Do pasa miał przytroczoną gwiazdę zaranną. Kolczastą kulę na długim łańcuchu. Po uderzeniu czymś taki w twarz, ofiara miała dodatkowe dziury do oddychania. Na rękojeści wygrawerowany napis ,,Sublimator”. W dłoni nie zajętej przez niziołka, trzymał czekan. Coś jak mały toporek, ale zamiast charakterystycznego dla topora ostrza był długi jak palec wskazujący, żelazny, zakrzywiony kolec. Na zbroi olbrzym miał godło dyplomatów. Dyplomaci byli potrzebni w czasie gdy kraj był podzielony przez magnatów. W czasie gdy rządził oręż, a jedyne rozmowy odbywały się pod jego patronatem. W czasie jak ten. Był potrzebny ktoś kto będzie gotowy zaryzykować przekazać informację od jednego magnata do drugiego, odebrać od kogoś dług, albo po prostu ściąć komuś głowę. Po to powstał zawód dyplomaty. Często nie różnili się niczym od zwykłych rzezimieszków, lecz zdarzały się wyjątki.
Godło dyplomatów pokazywało dwojakość ich pracy. Było podzielone na dwie, równoległe części. W prawym, górnym rogu zaczynała się biała, ptasia lotka i wędrowała aż do środka godła, gdzie przemieniała się w długi miecz, biegnący do lewego, dolnego rogu. Lotka symbolizowała pióra, jakim podpisuje się traktaty, a miecz, był po prostu mieczem. Narzędziem przelewającym krew na wojnach. Obie te rzeczy były potrzebne w tym fachu. Miecz trochę częściej.
Olbrzym wypytywał o coś niziołka, ten próbował odpowiadać, ale nie wychodziło mu najlepiej. Wreszcie zniecierpliwiony wielgus zamachnął się czekanem i łupnął donosiciela prosto w łeb. Rozległ się trzask łamanych kości. Dyplomata wrzucił ciało karzełka do rynsztoka. Dopiero teraz dał znać, że zauważył drwala.
- O, nasz ciekawski. Niebezpiecznie tak wypytywać o Dwojaka, czy jak wolisz króla.
- Kim on był?- Dalewin wskazał ciało w rynsztoku.
- Miał tą samą pracę co ja, ale innych zleceniodawców.- Uśmiechnął się drwiąco.- Mam znajdywać ludzi pytających o króla i jeżeli uznam ich za godnych doprowadzić ich do Dwojaka. Jak cię zwą?
- Dalewin.
- Na mnie mówią Krzciciel.
Chodząca sława. Cholernie dobry w swoim zawodzie i jeden z niewielu, który nie robi tego dla pieniędzy. Krzciciel był na ustach wszystkich. Przydomek zyskał w trakcie jednego z pierwszych zleceń. Miał nawrócić pewnego proroka obcej wiary. Biedak, zmarł już przy pierwszym uderzeniu głową o podwyższenie, na którym zwykł przemawiać. Sprawa odbiła się głośnym echem, przez dłuższy czas, dyplomata był nawet ścigany przez łowców nagród.
Teraz Krcziciel stał przed nim i uśmiechał się bezczelnie, zadowolony z efektu jaki wywarł.
- Idziesz ze mną do króla? Niewielu dostaje ten wybór.

Cody zawziął się. Bez rejestrów ani rusz. Postanowił zajrzeć do ratusza w nocy, bez proszenia o zgodę urzędnika. Czas wykorzystał by poszwędać się po mieście, przy okazji dokładnie obejrzał ratusz, ale tylko z zewnątrz. Do środka wolał nie wchodzić. Dało mu to mało dokładny, ale pomocny, plan budynku. Oprócz głównych wrót były jedne mniejsze, z boku budowli. Znał się co nieco na włamywaniu, więc sforsowanie drzwi wejściowych nie powinno nastręczać trudności. Coś mu jednak śmierdziało w tej sprawie, zdecydował by to Pężyrka poszła po księgi w tym czasie sam będzie ją osłaniał. Teraz wystarczyło nakłonić do tego planu dziewczynę.
Cody nie był głupi, nim powiedział Pężyrce o planie, dobrze ją nakarmił. Kiedy wypoczęła w cieple sienim, nadeszła pora.
- Wkradniemy się nocą do ratusza.- Łucznik zaczął.- Bardzo potrzebujemy tamtych ksiąg, ale nie mogę tego zrobić sam. Musisz mi pomóc.
- Mam trzymać pochodnię, gdy ty będziesz grzebał przy drzwiach? Tato mnie tego uczył. Wiem jak to robić, by nikogo nie poparzyć.- Uśmiechnęła się dumna.
- Mam lepszy pomysł. Z drzwiami poradzę sobie sam. Ty wejdziesz do ratusza i zabierzesz te rejestry. Spokojnie, będę miał na ciebie oko. Nawet jeżeli ciebie złapią, to nie wsadzą ciebie do wieży. W nagrodę, spełnię jedną twoją zachciankę.
- Dwie.- Uśmiechnęła się wrednie.
- Jakie?
- Nigdy więcej nie chce jeść kapusty. Strasznie śmierdzi. Chce jeszcze taką czapkę na ręce…Szlachcianki takie mają.
- Mufkę?
- Właśnie, ale niech będzie z bobra.
Cody potaknął. Dobili targu.

Była późna noc. Porządni obywatele już spali. Ci mniej porządni wyruszali na żer. Zatrzymali się przed bocznymi drzwiami do ratusza, które najemnik wcześniej wypatrzył.
- Musisz znaleźć pokój, w którym trzymają te rejestry.
- Jak one właściwie wyglądają?
- Powinny mieć jakiś tytuł, może coś o spisie magów?
- Ale ja nie umiem czytać.
Cody też nie umiał.
- Przynieś wszystkie jakie znajdziesz.
Potaknęła ze zrozumieniem. Łucznik pochylił się nad zamkiem w drzwiach, po chwili usłyszał ciche kliknięcie. Uchylił drzwiczki i zaczął nasłuchiwać. Nic nie zwróciło jego uwagi. Wepchnął dziewczynę do środka. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć jak się skrada. Była bardzo dobra, nie taka jak on, ale dobra.
Teraz nadszedł czas oczekiwań. Najemnik był cały czas gotowy do skoku. Wyjął miecz, łuk byłby mało poręczny. Trzymał go w lewej ręce, jeżeli coś by się stało, najważniejsza byłaby szybkość, a mniej ważna próba zmylenia przeciwnika. Nic się jednak nie działo. Po dłuższej chwili przybiegła Pężyrka. Ręce miała puste.
- Coś się stało?- Zapytał Cody.
- Dostałam się do tego pokoiku, ale jest tam tych ksiąg za dużo. Musimy je zanieść razem.
Najemnik schował miecz. Poszedł za dziewczynką. Ta, upewniona, że ratusz jest pusty skakała jak wariat. Po chwili stali w małym pokoiku, książek rzeczywiście było sporo. Jakieś dwie setki. Cody szpetnie zaklął.
- Bierzemy ile wlezie i uciekamy.
Evans chwycił sześć opasłych woluminów, zrobił z rąk koszyczek i tam umieścił jeden na drugim. Pężyrka dała radę unieść tylko jeden, a i tak dyszała z wysiłku. Szli bardzo wolno, co chwilę robiąc przerwę. Na szczęście zakończyło się bez żadnych przygód, szczęśliwie dotarli do swojej kryjówki. Gdy tam doszli już świtało. Zaraz po wejściu do budynku rzucili księgi na podłogę i padli zmęczeni na posłania. Teraz trzeba znaleźć kogoś, kto mi to odczyta, zdążył pomyśleć Cody, nim usnął.

Zoya wpierw udała się do farbiarza, znała najlepszego w okolicy. Często prowadził interesy z łachudrami, więc bandyci prawdopodobnie udali by się do niego.
Farbiarz mieszkał na obrzeżach. W okolicy śmierdziało stęchłym moczem. Był on jednym ze składników farb. Okolica protestowała, ale rzemieślnik nie skąpił na ochronę. Nie śmieli tknąć go palcem.
Chata farbiarza była malutka. Przed drzwiami stała dwójka oprychów. Jeden łysy, z długą szramą przecinającą policzek i drugi z krótkimi, czarnymi włosami, miast oka miał duże bielmo. Byli uzbrojeni w łuki i krótkie noże.
Chcieli zatrzymać Zoyę, lecz ze środka chaty dobiegł rozkaz.
- Puścić ją do mnie.
Zbóje pokornie się odsunęli. Elfka otworzyła drzwi, weszła do domu i jednocześnie warsztatu farbiarza. Odór moczu był oszałamiający. W kącie, przy czerwonej farbie siedział rzemieślnik. Mały, brodaty i brzydki jak kupa gnoju krasnolud.
- Co cię do mnie sprowadza?
- Przywiodły mnie tu strzały z pomarańczowymi lotkami. Mam kilka pytań.
- Niedobrze jest o nie pytać, a jeszcze gorzej jest o nich wiedzieć. Od tych strzał, mimo, że wystrzelonych w przewoźników złota, zginie dużo więcej ludzi. Przez te strzały pomrą na wszystkich stronach świata. Mówię ci mała, odpuść.
- Wiesz, że tego nie zrobię, mam mus.
Zapowiadało się na burzliwą dyskusję, niespotykana siła trafiła na nieporuszalny obiekt. Wtem usłyszeli hałas, coś jakby ktoś przewrócił kopnięciem pojemnik z wodą. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby ów hałas nie dochodził z tyłu chaty w której przebywali. Potem usłyszeli przekleństwo. Dwójka strażników nie zwróciła na nic uwagi. Powinni. Zza rogu wyskoczył memernista. Miał w ręku kuszę, napiętą i wycelowaną w bliższego z obwiesiów. Strzał był celny. Bełt wbił się głęboko w skroń tego łysego. Trafiony runął bezwładnie na ziemię. Drugi z najemników rzemieślnika odwrócił się w stronę kusznika, chciał wyjąć nóż i zaatakować. Nie zdążył. Kolejny napastnik pojawił się za jego plecami. Chwycił oprycha za szczękę i wbił mu mizykordię w tchawicę.
Po chwili pojawili się kolejni memerniści. Szli, jednym bokiem przy domu, zgarbieni, jeden za drugim. Było ich przynajmniej tuzin. Elfka i krasnolud mogli zobaczyć ich przez małe okna. Zaraz zacznie się szturm. Wyłamią drzwi z zawiasów i wejdą. Prawdopodobnie nie słyszeli rozmowy Zoii z farbiarzem, mówili cicho. Pewnie przyszli tylko po krasnoluda.
Co robicie?
Kłótnia z idiotą jest jak gra w szachy z gołębiem. Bez znaczenia jak dobrze będziesz grał gołąb i tak poprzewraca wszystkie figury, nasra na szachownice i będzie dumny że wygrał.
Awatar użytkownika
Shaiva
Moderator
Posty: 104
Rejestracja: 7 sty 2015, o 17:15

Re: Wyprawa

Ja oczywiście idę do króla, proszę go o pomoc w sprawie, na zasadzie wspólnego działania na niekorzyść memerno.
I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
I żem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę…
Zablokowany
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości