Re: Wyprawa
: 26 mar 2015, o 17:35
Cody podszedł do budowli i wyciągnął łuk, nałożył strzałę na cięciwę i wymierzył wprost przed siebie. Wziął krótki rozbieg i kopnął drzwi tak mocno, że wyleciały z zawiasów i uderzyły coś w środku. Nie przewróciły się, lecz zablokowały się w połowie wąskiej szopy i zasłaniały Codiemu dalszą część budy. Evans wszedł do środka. Przed nim nic nie było, ale w dalszej części, tej którą zasłaniały drzwi coś się poruszyło. Tam coś ruszało się i bulgotało na potęgę. Na wszelki wypadek nie podchodził. Przez chwilę stał i czekał, aż to coś wykona ruch. W tym czasie uspokoił się i przygotował się do strzału.
Drzwi upadły odsłaniając to coś. Był to zohr. Posturę miał jak zgarbiony człowiek, lecz był nieco wyższy od przeciętnej osoby. Zohry miały długie nogi, zakończone miękimi poduszkami, jak u kota. Jasnozielony kolor skóry, a ta dotykiem przypominała skórę elfa. Miały też długie, dwie ręce. Uginające się w trzech miejscach i dwukrotnie dłuższe niż ręce dorosłego męża. Zakończone były długimi na łokieć, ostrymi i zakrzywionymi pazurami, zdolnymi rozpłatać człeka w pełnym pancerzu jednym tylko cięciem. Ich pysk wyglądał tak ohydnie, że zdrowego człeka na sam widok przekręci. Miały nos, jak nos kota, długą czaszkę i tak cofniętą żuchwę, że cały ozór nie mieścił im się w pysku i pół wystawało z paszczy. Zohry były zwinne jak koty i bardzo, bardzo agresywne. Stwory były wykorzystywane na dużą skalę w ulicznych walkach. Walki zohrów cieszyły się większym powodzeniem niż walki psów. Szczęśliwcom, którym udało się takiego złapać pieniądze leciały z nieba. Pewnie bandyci złapali go i ukryli by wykorzystać wtenczas gdy skończą robotę.
Cody strzelił. Strzała pomknęła w kierunku czoła monstra, ale w ostatniej chwili ten zrobił obrót i uniknął pocisku. Wydało się to niemożliwe w tak małym pomieszczeniu, jednakże trzeba było w to uwierzyć. Zwiadowca sięgnął po kolejną strzałę, wiedział, że ma mało czasu. Nie zdążył. Potwórz rzucił się w jego kierunku całym ciałem i wypchnął go z sieni. Upadli na ziemię. Gwoli ścisłości, Cody na ziemi, a zohr na Codim. Łucznik zebrał w sobie całą siłę i zrzucił stwora na trawę. Szybko wstał, ale ten również był na nogach. Mierzyli się wzrokiem. Przez chwilę, ponieważ coś odwróciło uwagę stwora. Tym czymś była mała dziewczynka, która wbiegła na polanę. Chciała zapytać skąd ten hałas, lecz domyśliła się. Było już trochę za późno. Zohr rzucił się w jej kierunku. Zostały mu jeszcze dwa susy, wystarczająco czasu, by ją uratować, ale może poczekać chwilę. Gdy potwór zajmował, by się smarkulą nie mógł by jednocześnie obserwować przeciwnika.
Po pewnym czasie do Dalewina dołączył Nadar. Opowiedzieli sobie nawzajem co ich spotkało i zasiedli razem do kielicha. Pili w spokoju. Do czasu. W którymś momencie zapanował harmider. Nastał czas sądu. Proces odbywał się w tym samym szynku. Szybko wyniesiono stoły, wniesiono większe ławy i sąd był gotowy. Później wniesione Żeliwuja i Żeliwujową. Obserwowali nienawistnym wzrokiem widownię, ta z kolei nie szczędziła im wyzwisk, gróźb i błota. Błoto służyło za amunicję, można je było kupić od karczmarza lub nazbierać spod oberży, jednak wtedy ryzykowało się utratą miejsca.
Karczmarz dawał piwo za darmo, proces został sfinansowany przez stronę oskarżoną, bez jej zgody rzecz jasna.
Podsędek uwinął się szybko, przeczytał, a raczej wymyślił zarzuty i wydał wyrok. Powieszenie i utrata mienia. Teraz nadszedł czas zakładów. Tematem owych było: kto będzie dłużej rzęził i się rzucał. Wszyscy obstawiali na żonę, w okolicy było wiadome, że jest z niej ostra baba. Kiedy zapisy się skończyły, podsędek zdeponował pieniądze i wyprowadził oskarżonych na zewnątrz. Zatrzymali się pod pośpiesznie i niechlujnie zbudowaną szubienicą. Pozostało wybrać kata. Wioseczka nie posiadała własnego, raz, że drogie utrzymanie, a dwa, że przestępstw mało. Chętnych do objęcia tej zaszczytnej funkcji nie brakowało. Postanowiono wybrać szczęśliwca za pomocą konkursu. Kto szybciej opróżni garniec miodu. Walka była wyrównana, ale zwycięzcą mógł zostać tylko jeden. Zadowolony podsędek wskoczył na podwyższenie. Najpierw wziął do siebie Żeliwuja. Założył mu pętle na szyję i podstawił stołek. Żeby wykonać ten element trzeba było być nie mało zwinnym i silnym. Podsędek kopnął w stołek tak, że ten odleciał i walnął z hukiem w najbliższą chałupę i szybko podtrzymał lecącego w dół skazańca. Gdyby go puścił, ten umarł by od razu i nici z zabawy. Żeliwu zaczął miotać się i rozwierać usta jak wyrzucony na brzeg łosoś. Tymczasem tłumek liczył sekundy. Biedak skonał gdy zbliżył się do wioskowego rekordu. Ci którzy postawili na niego zacierali ręce.
Teraz podsędek przyciągnął do siebie babę. Wykonane wcześniej ruchy powtórzyły się. Z jedną różnicą. Katowi nieudało się złapać liny. Żeliwujowa opadła i rozległ się suchy trzask. Zewsząd rozległy się buczenia. Koniec procesu. Zawiedzeni rolnicy wrócili do karczmy.
Co robicie?
Drzwi upadły odsłaniając to coś. Był to zohr. Posturę miał jak zgarbiony człowiek, lecz był nieco wyższy od przeciętnej osoby. Zohry miały długie nogi, zakończone miękimi poduszkami, jak u kota. Jasnozielony kolor skóry, a ta dotykiem przypominała skórę elfa. Miały też długie, dwie ręce. Uginające się w trzech miejscach i dwukrotnie dłuższe niż ręce dorosłego męża. Zakończone były długimi na łokieć, ostrymi i zakrzywionymi pazurami, zdolnymi rozpłatać człeka w pełnym pancerzu jednym tylko cięciem. Ich pysk wyglądał tak ohydnie, że zdrowego człeka na sam widok przekręci. Miały nos, jak nos kota, długą czaszkę i tak cofniętą żuchwę, że cały ozór nie mieścił im się w pysku i pół wystawało z paszczy. Zohry były zwinne jak koty i bardzo, bardzo agresywne. Stwory były wykorzystywane na dużą skalę w ulicznych walkach. Walki zohrów cieszyły się większym powodzeniem niż walki psów. Szczęśliwcom, którym udało się takiego złapać pieniądze leciały z nieba. Pewnie bandyci złapali go i ukryli by wykorzystać wtenczas gdy skończą robotę.
Cody strzelił. Strzała pomknęła w kierunku czoła monstra, ale w ostatniej chwili ten zrobił obrót i uniknął pocisku. Wydało się to niemożliwe w tak małym pomieszczeniu, jednakże trzeba było w to uwierzyć. Zwiadowca sięgnął po kolejną strzałę, wiedział, że ma mało czasu. Nie zdążył. Potwórz rzucił się w jego kierunku całym ciałem i wypchnął go z sieni. Upadli na ziemię. Gwoli ścisłości, Cody na ziemi, a zohr na Codim. Łucznik zebrał w sobie całą siłę i zrzucił stwora na trawę. Szybko wstał, ale ten również był na nogach. Mierzyli się wzrokiem. Przez chwilę, ponieważ coś odwróciło uwagę stwora. Tym czymś była mała dziewczynka, która wbiegła na polanę. Chciała zapytać skąd ten hałas, lecz domyśliła się. Było już trochę za późno. Zohr rzucił się w jej kierunku. Zostały mu jeszcze dwa susy, wystarczająco czasu, by ją uratować, ale może poczekać chwilę. Gdy potwór zajmował, by się smarkulą nie mógł by jednocześnie obserwować przeciwnika.
Po pewnym czasie do Dalewina dołączył Nadar. Opowiedzieli sobie nawzajem co ich spotkało i zasiedli razem do kielicha. Pili w spokoju. Do czasu. W którymś momencie zapanował harmider. Nastał czas sądu. Proces odbywał się w tym samym szynku. Szybko wyniesiono stoły, wniesiono większe ławy i sąd był gotowy. Później wniesione Żeliwuja i Żeliwujową. Obserwowali nienawistnym wzrokiem widownię, ta z kolei nie szczędziła im wyzwisk, gróźb i błota. Błoto służyło za amunicję, można je było kupić od karczmarza lub nazbierać spod oberży, jednak wtedy ryzykowało się utratą miejsca.
Karczmarz dawał piwo za darmo, proces został sfinansowany przez stronę oskarżoną, bez jej zgody rzecz jasna.
Podsędek uwinął się szybko, przeczytał, a raczej wymyślił zarzuty i wydał wyrok. Powieszenie i utrata mienia. Teraz nadszedł czas zakładów. Tematem owych było: kto będzie dłużej rzęził i się rzucał. Wszyscy obstawiali na żonę, w okolicy było wiadome, że jest z niej ostra baba. Kiedy zapisy się skończyły, podsędek zdeponował pieniądze i wyprowadził oskarżonych na zewnątrz. Zatrzymali się pod pośpiesznie i niechlujnie zbudowaną szubienicą. Pozostało wybrać kata. Wioseczka nie posiadała własnego, raz, że drogie utrzymanie, a dwa, że przestępstw mało. Chętnych do objęcia tej zaszczytnej funkcji nie brakowało. Postanowiono wybrać szczęśliwca za pomocą konkursu. Kto szybciej opróżni garniec miodu. Walka była wyrównana, ale zwycięzcą mógł zostać tylko jeden. Zadowolony podsędek wskoczył na podwyższenie. Najpierw wziął do siebie Żeliwuja. Założył mu pętle na szyję i podstawił stołek. Żeby wykonać ten element trzeba było być nie mało zwinnym i silnym. Podsędek kopnął w stołek tak, że ten odleciał i walnął z hukiem w najbliższą chałupę i szybko podtrzymał lecącego w dół skazańca. Gdyby go puścił, ten umarł by od razu i nici z zabawy. Żeliwu zaczął miotać się i rozwierać usta jak wyrzucony na brzeg łosoś. Tymczasem tłumek liczył sekundy. Biedak skonał gdy zbliżył się do wioskowego rekordu. Ci którzy postawili na niego zacierali ręce.
Teraz podsędek przyciągnął do siebie babę. Wykonane wcześniej ruchy powtórzyły się. Z jedną różnicą. Katowi nieudało się złapać liny. Żeliwujowa opadła i rozległ się suchy trzask. Zewsząd rozległy się buczenia. Koniec procesu. Zawiedzeni rolnicy wrócili do karczmy.
Co robicie?